wtorek, 29 września 2020

Znana Historia Panny Evans (003)

 

Rozdział 3

 — Mamo, widziałaś gdzieś moją książkę do eliksirów?

Sądzę, że leży gdzieś w salonie – odpowiedziała zmęczonym głosem pani Evans.

A moją nową szatę?

Nie wypakowałaś jej z torby. Jest w przedpokoju.

Och, racja! – Lily uderzyła otwartą dłonią w czoło i wybiegła z kuchni.

Pan Evans prychnął w kubek z kawą.

Czy ona, chociaż raz, nie może spakować się wcześniej?

Raczej nie – rzuciła wesoło babcia. – Za bardzo przypomina ciebie.

Lily weszła do swojego pokoju, żeby ostatni raz przejrzeć zawartość kufra. Tym razem spakowała tyle rzeczy, ile chciała – zaklęcie powiększające działało znakomicie. Wrzuciła znaleziony podręcznik między skarpetki i zatrzasnęła wieko. Zamierzała teleportować się prosto na dworzec, więc mogła sobie pozwolić na założenie szkolnego mundurka zanim pojawi się na Kings’s Cross. Zarzuciła na siebie czarną szatę czarodzieja i przypięła srebrną odznakę prefekta naczelnego.

Opustoszały pokój sprawiał ponure wrażenie. Starała się zrobić porządek przed wyjazdem, ponieważ przez cały okres, który spędzała w szkole, nikt tu nie zaglądał. No, może z wyjątkiem pani Evans regularnie ścierającej kurze w całym domu.

Podeszła do dużej, korkowej tablicy, do której przypinała pamiątki. Z czarno-białych fotografii uśmiechały się do niej twarze członków rodziny i przyjaciół. Ostrożnie odpięła pinezki i przyjrzała się zdjęciom.

Petunia i Lily podczas zeszłorocznych świąt Bożego Narodzenia…

Uśmiechnięty ojciec po niedawno wygranym zakładzie z babcią o to, kto zje więcej gałek lodów… Oboje strasznie się wtedy pochorowali.

Mama goniąca za Bagheerą, ich domowym kotem, który rozlał mleko na jej ulubione, puchowe kapcie…

Zeszłoroczne świąteczne spotkanie Klubu Ślimaka… Zagięła to zdjęcie, żeby nie oglądać podobizny Snape’a, ale ten wciąż uparcie wyglądał zza rogu, wypychając innych poza ramy.

Drużyna Gryffindoru podczas odbierania pucharu za zwycięstwo w mistrzostwach szkoły w quidditchu Nawet zupełny laik, jak ona, musiał przyznać, że byli świetni w zeszłym sezonie. Rozgromili pozostałe domy.

Mary i Lily podczas swojej pierwszej wizyty w Hogsmeade… Mary już wtedy była bardzo ładną dziewczyną. Pamiętała, że oglądali się za nią chłopcy ze starszych klas. Były raz nawet na podwójnej randce… Kompletny niewypał.

Tęskniła za Hogwartem. Nie mogła się już doczekać, aż znajdzie się z powrotem w szkole i będzie mogła zobaczyć znajome kąty. Brakowało jej przyjaciół. Odkąd Petunia wyprowadziła się z domu, nie miała w swoim otoczeniu nikogo, z kim warto byłoby porozmawiać. Dzieciaki z osiedla unikały kontaktu. Niektórzy pamiętali ją z czasów, kiedy nie kontrolowała jeszcze swoich mocy, inni znali dobrze jej siostrę i woleli unikać dziewczyny, którą własna rodzina uważa za dziwadło.

Przez bardzo krótki czas miejscowi mężczyźni dawali jej odczuć, że uważają ją za pożądane towarzystwo. Była ładna i miała zgrabną figurę – z łatwością przyciągała spojrzenia. Dwa lata temu spotykała się nawet z pewnym chłopakiem z sąsiedztwa. Niestety adoratorzy szybko dali za wygraną, gdy jednemu z nich rozkwaszono nos niedaleko Spinner’s End. Lily doskonale wiedziała, kogo powinna winić za ten incydent.

Włożyła zdjęcia do szuflady biurka, ale po chwili wyciągnęła je z powrotem, by wsunąć do kieszeni szaty. Wyciągnęła różdżkę.

Wingardium Leviosa!

Zapakowany kufer uniósł się w powietrze i zgrabnym łukiem wyleciał z pokoju. Lily ruszyła za nim, manewrując sprawnie bagażami ruchem różdżki.

Rodzice również przygotowywali się do drogi. Zamierzali odwieźć babcię i spędzić w jej domu parę dni. Ojciec, zapakowawszy bagaże do starego Peugeota, czekał w przedpokoju na swoje towarzyszki podróży. Na jej widok uśmiechnął się lekko.

Widzę, że jesteś gotowa. Moja dziewczynka. Będziesz grzeczna, prawda?

Jak zawsze – odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. – Jestem przecież poważną prefekt naczelną, no nie?

A także bardzo odpowiedzialną… – dodał ojciec.

Cierpliwą…

Świadomą…

Bardzo skromną…

I nie muszę robić ci lekcji wychowawczej dotyczącej chłopców, prawda?

Tato!

Ojciec uniósł dłonie w przepraszającym geście.

Dobra, dobra – wycofał się szybko. – Chciałem ci tylko przypomnieć, że szkoła z internatem nie oznacza, że zostawiamy cię bez nadzoru i wszystko ci wolno. Ale to przecież już wiesz.

Owszem. Przypominasz mi o tym każdego roku przed wyjazdem. A ja przypominam tobie, że jestem pełnoletnia…

W mugolskim świecie musisz jeszcze zaczekać rok – wtrącił szybko pan Evans.

Sześć miesięcy. Poza tym, nawet w mugolskim świecie siedemnastolatki chodzą na randki. Ba! Mogą nawet legalnie współżyć…

Lily!

Ojciec zbladł nieco, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Nigdy nie lubił rozmawiać z córkami o chłopcach i związkach, ale jakaś nieposkromiona siła nakazywała mu zaczynać te dyskusje za każdym razem, gdy dostrzegał na horyzoncie zagrożenie. Obie z Petunią wiedziały, że pan Evans bardzo chce widzieć w nich nadal małe dziewczynki. Podeszła szybko do taty i uścisnęła go szybko.

Droczę się z tobą – powiedziała, powstrzymując się od chichotu. Nie martw się. Przez sześć lat nie pojawił się na horyzoncie nikt, kto mógłby z tobą konkurować.

Ale…

Tato, nie mam chłopaka, ale mam na tyle rozsądku, żebyś nie musiał się mnie wstydzić. Nie panikuj.

Pan Evans uśmiechnął się blado, ale nie wyglądał na uspokojonego.

W tym samym momencie do holu weszły mama i babcia. Starsza pani Evans mrugnęła znacząco, dając do zrozumienia, że słyszała ostatnią część rozmowy. Przytuliła mocno wnuczkę i pogłaskała ją pieszczotliwie po policzku.

Nie słuchaj tego zrzędy – powiedziała wesoło. - Baw się dobrze i korzystaj z życia, póki jesteś młoda. Miej głowę na karku, a resztę przyniesie los.

Tylko nie przesadzaj z tą zabawą – dodała z wahaniem matka. Ze wszystkim trzeba mieć umiar.

Moglibyście mi trochę zaufać – westchnęła Lily. Czy kiedykolwiek was zawiodłam?

Nigdy – przyznała pani Evans, a ojciec pokiwał przecząco głową. — Jesteśmy z ciebie dumni. Na pewno będziesz miała udany rok.

Leć już, bo się spóźnisz na zbiórkę – ponaglił pan Evans.

Kochamy cię – dodała babcia.

Lily uścisnęła wszystkich po raz ostatni, po czym wycofała się w kąt pokoju. Teleportacja była najszybszym środkiem transportu, chociaż wymagała przestrzeni, skupienia, a sam proces przenoszenia nie należał do najbardziej komfortowych.

Złapała uchwyt kufra.

Cel, wola, namysł – pomyślała, wyciągając różdżkę przed siebie. Ale najpierw coś trzeba zrobić z bagażem.

Wyszeptała formułę zaklęcia nieważkości. Szarpnęła za rączkę. Skrzynia okazała się lekka, jak piórko. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Była naprawdę niezła w zaklęciach.

Odwróciła się, żeby pomachać na pożegnanie. Rodzice przyglądali się jej z dumą, babcia uniosła rękę… Lily zamknęła oczy i obróciła się w miejscu. Świat nagle się skurczył, napierając na nią. Przez ułamek sekundy straciła oddech, a potem poczuła lekki podmuch wiatru i wszystko wróciło do normy. Otwarła oczy. Stała przy barierce na dworcu King’s Cross. Duża tabliczka przy zegarze wskazywała, że trafiła na peron numer dziewięć i trzy czwarte.

Pociągu jeszcze nie było, a platforma zdawała się być całkowicie opustoszała. Dopiero po chwili dostrzegła czarodziejów w różnokolorowych szatach, stojących w zwartej grupie na końcu peronu. Wymachiwali różdżkami w różne strony, wystrzeliwując z nich różnokolorowe iskry. Teleportacja musiała uruchomić jakiś alarm, ponieważ wszyscy odwrócili się w tym samym momencie w jej kierunku. Zamarła.

Z szeregu wystąpiła młoda blondynka w eleganckiej szacie sięgającej kolana. Miała piękne, gęste włosy i zgrabną sylwetkę. Wydała się znajoma. Lily odnalazła wózek bagażowy, umieściła na nim swój kufer, po czym ruszyła w jej kierunku nieśpiesznym krokiem. Była już w połowie drogi, gdy zdała sobie sprawę, że czekająca na nią kobieta, to Marlena McKinnon.

Cześć, Lily – zawołała aurorka, gdy dziewczyna podeszła na tyle blisko, by móc ją usłyszeć. – A więc jednak się spotykamy. Mówiłam, że masz spore szanse zostać prefektem naczelnym.

Uśmiechnęła się zachęcająco. Lily zatrzymała swój wózek i podeszła, żeby się przywitać. Marlena miała dziś lepszy humor, niż w dniu, w którym się poznały. Wydawała się też mniej oficjalna.

Musimy zaczekać jeszcze na twojego kolegę – poinformowała McKinnon, chwytając jej rękę i potrząsając nią przyjaźnie. – Zabezpieczamy właśnie teren. Musimy się pośpieszyć, bo za pół godziny pojawią się pierwsi uczniowie. Nie chcemy niespodzianek.

Przeprosiła ją uprzejmie i wróciła do rzucania zaklęć ochronnych. Aurorzy przesuwali się wolno wzdłuż peronu, mrucząc pod nosem. Lily szła za nimi jak zauroczona, próbując wyłapać jakieś interesujące formuły. Niektórzy zerkali na nią z nieprzyjemnymi minami, inni całkowicie ją ignorowali, zbyt zajęci, żeby przejmować się nastolatką plączącą się pod nogami. Jeden z mężczyzn przyglądał jej się z zaciekawieniem. Spojrzała w jego stronę…

Frank! Frank Longbottom!

Mężczyzna uśmiechnął się do niej i machnął ręką, dając do zrozumienia, że ma podejść bliżej. Lily pamiętała go dobrze ze spotkań prefektów i przyjęć Klubu Ślimaka. On również należał kiedyś do Gryffindoru. Zawsze bardzo go lubiła, choć, poza kilkoma podwieczorkami u Slaghorna, rozmawiali ze sobą w dosyć oficjalnym tonie.

Lily! Lily Evans! – zawołał, przedrzeźniając ją.

Lily zarumieniła się lekko, ale podeszła bliżej, by chwilę z nim porozmawiać.

Jesteś aurorem? To chyba trochę za wcześnie… To znaczy… Skończyłeś szkołę dopiero w zeszłym roku, prawda?

Zgadza się – przytaknął wesoło. - Rozpocząłem kursy zaraz po szkole. Właśnie jestem na zajęciach praktycznych.

Mrugnął do niej znacząco, po czym dodał szeptem:

Brakuje nam ludzi. Ciężkie czasy. Często biorą nas jako wsparcie przy łatwiejszych zadaniach. Może to i lepiej, wolę działać, niż zakuwać.

Lily pokiwała z uznaniem głową. Nigdy nie zastanawiała się nad karierą aurora. Rozważała złożenie podania do szkoły medycznej, ale teraz, gdy słuchała Longbottoma, wydawało się jej, że mogłaby być szczęśliwa, biorąc czynny udział w walce z czarną magią.

Wyglądasz na zadowolonego ze swojej pracy. Tęsknisz czasem za Hogwartem?

Frank wzruszył ramionami.

Czasem – przyznał. Przez siedem lat spędzałem więcej czasu z przyjaciółmi, niż z rodziną. Ciężko było się przyzwyczaić do innego życia. Moi rodzice chyba przegapili gdzieś moment, w którym się usamodzielniłem, więc musieliśmy ustanowić nowe zasady wspólnej koegzystencji pod jednym dachem. Pod pewnymi względami żyje się mi teraz lepiej. No wiesz, bez Filcha dyszącego w kark i duchów przelatujących przez drzwi. - Uśmiechnął się lekko. - Ale zawsze będę wspominał Hogwart. To był najlepszy czas w moim życiu.

Longbottom! Nie flirtuj. Może byś się wziął do pracy, co?

Marlena szturchnęła Franka w ramię i uśmiechnęła się kpiąco. Chłopak pokazał jej język, mrugnął do Lily i wrócił do rzucania zaklęć.

Rozległ się cichy trzask i wszystkie głowy odwróciły się w kierunku wejścia na peron. Przy barierce pojawił się chłopak w czarnej szacie Hogwartu. On również miał ze sobą duży kufer, a na jego wieku stała ładna, pusta klatka dla ptaków. Chwilę później huknęło po raz drugi i obok niego teleportował się starszy czarodziej. Obaj mieli wyciągnięte różdżki.

Lily zmrużyła oczy. Dostrzegła znajome rysy, zgrabną, sportową sylwetkę i rozczochrane czarne włosy. Mrugnęła, nie dowierzając temu, co widzi. Jęknęła cicho.

Nie wierzę! Frank Longbottom zaniósł się głośnym śmiechem. Na galopujące hipogryfy! Kogo przekupiłeś, Potter, żeby dali cię tę fuchę?

Powiedz mi lepiej, Longbottom, co powinienem przeskrobać, żeby ją zabrali. – odpowiedział James, podchodząc do nich. Uwierz mi, próbowałem wyperswadować to Dumbledore’owi po dobroci, ale chyba bez ciężkiej artylerii się nie obejdzie.

Frank otarł łzy z oczu. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem uścisnęli się po przyjacielsku, klepiąc się po plecach. Obaj grali razem w drużynie quidditcha i znali się bardzo dobrze.

Mówisz serio? Dumbledore zrobił cię prefektem naczelnym? wyjąkała zaskoczona Lily, spoglądając na srebrną odznakę na jego piersi.

No już nie bądź taka zaskoczona, Evans.

Dumbledore to dziwny gość – powiedział Frank, wciąż trzęsąc się ze śmiechu.

Marlena podeszła do nich sprężystym krokiem i odchrząknęła głośno.

Dobra, koniec tych pogaduszek – warknęła. Skoro jesteście już oboje, to przekażę wam instrukcje. Frank, zjeżdżaj do roboty. A to kto?

Wskazała podbródkiem mężczyznę stojącego przy barierce. James odwrócił się przez ramię i pomachał staruszkowi ręką.

To mój dziadek – powiedział, uśmiechając się lekko. Chciał odprowadzić mnie na pociąg. Nie będzie przeszkadzał.

Marlena uniosła lekko brwi, ale nie odpowiedziała.

Głośny gwizd oznajmił przyjazd pociągu. Czerwony parowóz wtoczył się powoli na stację, zasnuwając peron kłębami pary. Drzwi wagonów otwarły się na oścież w oczekiwaniu na nowych studentów.

McKinnon kiwnęła na nich ręką i razem ruszyli wzdłuż torów. Aurorka opowiadała przyciszonym głosem o zastosowanych zaklęciach i urokach, instruując ich jak przeciwdziałać skutkom ubocznym, gdyby któryś z uczniów nie zastosował się do środków ostrożności. Grupa zadaniowa aurorów miała jechać razem z nimi pociągiem, aby patrolować korytarze i przedziały razem z prefektami, a mały oddział magicznej policji obstawić dworzec w Hogsmeade. Lily niechętnie podjęła się przekazania niezbędnych informacji pozostałym prefektom. James był, w pewnym sensie, zupełnie nowy. Uznała, że lepiej będzie, gdy zrobi to ktoś, kto przynajmniej zna imiona tych, z którymi ma pracować. Potter miał nadzorować sprawne zajmowanie miejsc w przedziałach.

Dziesięć minut później zaczęli się pojawiać pierwsi uczniowie. Dla Lily peron dziewięć i trzy czwarte był źródłem czystej magii. Najbardziej lubiła go właśnie pierwszego września, gdy wypełniały go tłumy podekscytowanych uczniów. Starsi z nich, poprzebierani już w czarne szkolne szaty z naszywkami domów, biegali wzdłuż pociągu w poszukiwaniu znajomych, młodsi kręcili się przy boku rodziców, żegnających ich rzewnymi łzami. Tu i ówdzie pohukiwały sowy, koty, pozamykane w klatkach i koszach, miauczały przeraźliwie, a pod nogami plątały się zagubione ropuchy.

Aurorzy kręcili się wśród tłumu, zachęcając ludzi do szybkich pożegnań i zajmowania miejsc w pociągu. Daleko po lewej stronie dostrzegła Jamesa, który asystował jakiejś dziewczynce przy wsiadaniu do wagonu. Ogarnęło ją dziwne uczucie – mieszanina niedowierzania, zaciekawienia, dezorientacji i onieśmielenia. James Potter został prefektem naczelnym szkoły. Z pewnością się tego nie spodziewała. Nie wiedziała też, czy jest do dla niej dobra czy zła wiadomość. Pod wieloma względami Gryfon spełniał warunki konieczne do zarządzania ludźmi, ale nie była pewna jak miałaby wyglądać ich współpraca. Jedno było pewne, nie uda jej się go unikać w tym roku.

Wskazówki dużego zegara zawieszonego nad barierką wskazały godzinę dziesiątą czterdzieści, więc postanowiła poszukać przedziału prefektów. Ruszyła w stronę pociągu, wlokąc za sobą kufer i rozglądając się w poszukiwaniu znajomych twarzy. W powietrzu unosił się nastrój radosnego oczekiwania. Wskoczyła raźno po schodkach i znalazła się w wąskim korytarzu pierwszego wagonu.

Rozsunęła drzwi pobliskiego przedziału i zajrzała do środka. Siedziały w nim dwie dziewczyny pogrążone w cichej rozmowie. Uśmiechnęły się na jej widok. Lily pracowała z nimi w zeszłym roku. Megan, wysoka, jasnowłosa dziewczyna z siódmej klasy, była prefektem Ravenclawu. Niższa, Anette, była drobną, szesnastoletnią Ślizgonką o przepięknej, egzotycznej urodzie, lecz bardzo lekkomyślnym usposobieniu. Obie wpatrywały się w nią z wesołymi błyskami w oczach.

Cześć, Lily – zawołała Anette, szczerząc zęby w uśmiechu. – Jak tam wakacje?

Wzrok Megan spoczął natychmiast na srebrnej odznace przypiętej do szaty Lily.

Oooo… Prefekt naczelny? Świetnie! W końcu ktoś normalny – mrugnęła do niej znacząco. - Gratuluję.

Lily odwzajemniła uśmiech i weszła śmiało do przedziału. Usiadła na wolnym miejscu obok Anette.

Dzięki. U mnie wszystko w porządku, ale stęskniłam się już za wami. A jak u was? Robiłyście coś fajnego?

Wymieniły jeszcze parę grzecznościowych pytań, po czym Megan zlitowała się nad Lily i pomogła jej wepchnąć nieporęczny kufer na półkę z bagażami. Anette szczebiotała za ich plecami, zdając szczegółową relację z wakacyjnego wyjazdu do wujostwa, które zamieszkiwało jakąś wyjątkowo piękną posiadłość w Walii.

Pierwszy wagon powoli się zapełniał. Lily nie lubiła przemawiać publicznie, więc postanowiła przekazać niezbędne informacje każdemu z osobna. Dziewczyny słuchały jej chętnie, potakując od czasu do czasu na znak, że rozumieją swoje obowiązki. Wpisały się szybko na listę dyżurów podczas podróży. Chłopcy reagowali różnie. Puchoni nie stawiali większych oporów, Krukoni wysłuchali ją cierpliwie, ale nie zamierzali przyjmować instrukcji, bez uprzedniego przedyskutowania wszystkich spornych kwestii. Remus Lupin, choć był blady i wyglądał na zmęczonego, uśmiechał się do niej krzepiąco i pacyfikował wszystkie próby sprzeciwu ze strony Gryfonów.

Ślizgonów zostawiła na koniec.

Regulus Black uśmiechał się lekceważąco, gdy po raz kolejny tłumaczyła, że po przybyciu na miejsce powinni podzielić mieszkańców domu klasami i odprowadzać ich grupami do powozów w asyście czarodziejskiej policji. Avery założył ręce na piersi, wyrażając tym samym sprzeciw wobec patrolowania korytarzy co pół godziny. A nowy prefekt z piątej klasy warknął na nią, gdy próbowała przymusić go do zapisania swojego nazwiska na pergaminie.

Zjeżdżaj, Evans – mruknął w końcu Avery. Dobrze wiemy, co należy do naszych obowiązków i nie potrzebujemy szlamowatej wiewióry, żeby nam o nich przypominała.

Jeśli aurorzy czegoś od nas chcą, niech sami do nas przyjdą – dodał Regulus kpiącym tonem.

Lily zaczerwieniła się lekko. W tym samym momencie za jej plecami rozległ się głos Syriusza Blacka.

Udław się tym twoim długim jęzorem, Reg, jeśli nie masz do powiedzenia nic mądrego. Daj mi to, Evans…

Black wmaszerował do przedziału i wyrwał jej z dłoni pergamin z listą prefektów. Tuż za nim szedł James.

Lepiej wyjdź – mruknął i, nie czekając na zgodę, wypchnął ją na korytarz, po czym zasunął starannie drzwi.

Lily stała przez chwilę zupełnie oszołomiona. Wiedziała, że powinna coś zrobić, ale nie bardzo wiedziała co.

Z sąsiedniego przedziału wysunęła się głowa nowej prefekt Slytherinu, Tulii. Była to drobna dziewczyna o bladej, porcelanowej cerze, bardzo jasnych – niemal białych – włosach sięgających podbródka i bystrych ciemnych oczach. Zlustrowała Gryfonkę zdziwionym spojrzeniem.

Wyrzucili cię? zapytała bardzo poważnym tonem.

W zasadzie to nie. Wyprosił mnie drugi prefekt naczelny.

A kto w tym roku jest naczelnym?

James, James Potter…

Tulia wyszła na korytarz i zamknęła drzwi swojego przedziału. Lily zauważyła, że dziewczyna porusza zwinnie i z gracją, jak tancerka baletu.

Na twoim miejscu biegłabym ich ratować – powiedziała ostrożnie.

Wcale nie jestem pewna kogo trzeba tu ratować – jęknęła Lily.

Tulia uśmiechnęła się blado.

Myślę, że wszystkich. Czekaj, zaraz to załatwimy.

Otworzyła ponownie drzwi przedziału, w którym zamknęli się chłopcy i wkroczyła śmiało do środka. Syriusz i Regulus stali naprzeciwko siebie, celując w siebie różdżkami, a James starał się ich rozdzielić. Avery ściskał kurczowo pięści. Gdy weszła, wszystkie spojrzenia skierowały się natychmiast w jej kierunku, a Regulus opuścił różdżkę i nerwowo przeczesał włosy.

Cześć, chłopcy – przywitała się Tulia takim tonem, jakby zastała ich przy wspólnym podwieczorku. Chciałam się przywitać i, przy okazji, dowiedzieć się, który z was będzie patrolował korytarz zaraz po mnie. Nie czuję się pewnie wśród tłumów. Pomyślałam, że może razem odbębnimy dwa patrole?

Pytanie rzucone zostało w przestrzeń i Ślizgoni wymienili szybkie spojrzenia.

Jeszcze tego nie ustaliliśmy – powiedział szybko nowy prefekt – ale chętnie ci pomogę, Tulio.

Dzięki, Tery. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do kolegi z roku. I z góry informuję, że ja biorę grupę drugoklasistów, a pozostałe dziewczyny trzecią i czwartą klasę. Dla was zostają nasze roczniki.

Podeszła do Syriusza i zgrabnym ruchem wyrwała mu z ręki kartkę. Black stał w miejscu z lekko otwartymi ustami, wyraźnie zszokowany, a Lily przyszło do głowy, że Tulia nie tylko jest odważna, ale także bardzo ładna. Świetnie potrafiła wykorzystywać swoje atuty, żeby zrobić dobre wrażenie na mężczyznach.

Podała pergamin Regulusowi, uśmiechając się zachęcająco. Młody Black zawahał się przez ułamek sekundy, a potem sięgnął po kartkę, nie zdając sobie chyba do końca sprawy z tego, co robi. Tulia podała mu pióro, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Przełknął głośno ślinę.

Wpisz się – ponagliła go spokojnie Ślizgonka.

Regulus zapisał na liście swoje nazwisko, po czym odrzucił ją Avery’emu. Kiedy Tery również dopisał swoje dane, zwinęła zgrabnie pergamin, machnęła im na pożegnanie i wyszła z powrotem na korytarz, odprowadzana szeptami całej trójki. Syriusz wetknął swoją różdżkę za pazuchę, pociągnął Jamesa za rękaw i obaj ruszyli za nią. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nimi, Tulia wręczyła zwój Lily, obdarzając chłopców długim spojrzeniem.

Dzięki – powiedziała Lily. Byłaś świetna. Sama nie dałabym sobie rady.

Mniej siły, więcej metody.

Jasne… Syriusz uśmiechnął się z zakłopotaniem.

Tulia obdarzyła go słabym uśmiechem, po czym wróciła do swoich znajomych. Stali jeszcze przez chwilę, wciąż wgapiając się w drzwi przedziału, w którym zniknęła.

Co to było? zapytał w końcu Black.

Lily uśmiechnęła się mimowolnie. Syriusz zdawał się być całkowicie wytrącony z równowagi. James poklepał go pocieszająco po plecach.

To była kobieta, stary. Nie staraj się zrozumieć. Spojrzał na Lily. Prawie wszyscy są w przedziałach. Wrócę za pięć minut.

Szarpnął przyjaciela za ramię i obaj wyskoczyli z powrotem na peron, zostawiając ją samą.

Lily wróciła do przedziału, w którym siedział Remus i paru innych Gryfonów. Usiadła na wolnym siedzeniu pod oknem.

I jak poszło? zapytał Lupin.

Załatwione. Potrzebowałam małego wsparcia, ale mam wszystko.

Świetnie.

Lily wyjrzała przez okno. Lubiła obserwować ludzi, gdy nie spodziewali się, że ktoś na nich patrzy. Tuż przed wejściem do wagonu dostrzegła Jamesa i Syriusza, rozmawiających wesoło ze starszym panem, którego James nazwał swoim dziadkiem. Pan Potter gestykulował żywiołowo, a Black trząsł się ze śmiechu.

Nagle na dworcu zawrzało. Zewsząd dobiegały okrzyki, a dzieciaki zaczęły unosić ręce, pokazując coś wysoko na niebie. Rozległ się przeraźliwy skrzek i duży cień przemknął błyskawicznie nad ich głowami. Lily dostrzegła go dopiero po chwili. Duży, drapieżny ptak, szybował z gracją ponad peronem, obserwując zebranych ludzi, jakby szykował się do ataku.

To chyba sokół – szepnęła Lily, przeglądając się zwierzęciu z fascynacją, a Remus odwrócił się do okna, żeby zobaczyć w czym rzecz.

Popisy – mruknął pod nosem.

Co?

Nic, nic… Sama zobaczysz.

Ptak zatoczył duże koło, po czym łagodnie poszybował w dół. Lily ze zdumieniem obserwowała jak zatrzymuje się kilka centymetrów nad ziemią i…

Jego sylwetka wydłużyła się nagle i powiększyła. Skrzydła zmieniły się w rozpostarte ręce, a szpony w długie nogi. Na jej oczach sokół przeobraził się w dorosłą czarownicę.

Eufemia Potter była animagiem.

Kobieta zmaterializowała się tuż przed swoim synem, który najwyraźniej nie zapomniał jeszcze o niedawnych kłótniach, bo założył ręce na piersi z poważną miną.

Nie mogłam pozwolić odjechać ci bez pożegnania – powiedziała na tyle głośno, że Lily z łatwością dosłyszała słowa przez otwarte okno.

James westchnął, ale wyciągnął dłonie, by objąć matkę i pozwolił się pocałować w policzek na pożegnanie. W oddali zabrzmiał gwizdek konduktora.

Uważaj na siebie – zawołała pani Potter, popychając go w stronę wagonu. Pozdrów od nas Remusa.

James kiwnął potakująco głową, uścisnął dziadkowi dłoń i posłusznie wsiadł do pociągu, uśmiechając się przepraszająco do Syriusza, który po raz pierwszy miał podróżować do Hogwartu bez swojego przyjaciela.

Pani Potter obserwowała jak znika w drzwiach, po czym odwróciła się do Blacka z poważną miną.

Miej na niego oko, Syriuszu – powiedziała powoli, ściskając go na pożegnanie tak, jak uprzednio własnego syna. – Uważajcie na siebie, obaj. I pamiętaj, że chętnie zobaczymy cię w domu na święta.

Odsunęła go na odległość wyciągniętych ramion i pogładziła po policzku.

Dziękuję – odpowiedział Syriusz, a Lily wydało się, że w jego głosie zabrzmiała nuta wzruszenia. Panu również – dodał, ściskając dłoń dziadka Jamesa. Pożegnam się już. Muszę znaleźć jeszcze Petera. Do zobaczenia.

Wsiadł do pociągu w ślad za Jamesem.

Rozległ się cichy trzask i pan Potter zniknął. Eufemia Potter stała jeszcze przez chwilę, spoglądając za chłopcami. Chwilę później, w tym samym miejscu zatrzepotał skrzydłami szaro-brązowy sokół. Uniósł się w powietrze odprowadzany wzrokiem gapiów.


12 komentarzy:

  1. "Ślizgodni" literówka
    Kurczę, mega mi się podobał ten rozdział. Może i nie było w nim mnóstwo akcji, ale za to był bardzo... ciepły. Przyjemny. Taki rodzinny. Czuć, że to nadal początek przed czymś większym, ale osobiście mi się to podoba.
    A propos rzeczy, które mi się podobają: piszesz super dialogi. Naprawdę. Zazdroszczę. Jesteś w stanie poprzez nie nadać bohaterom pewne cechy charakteru i pokazać ich więź w rozmowach, przez to ja jako czytelnik, jestem w stanie tez zauważyć to szybciej. I cieszę się, że nie wszyscy Twoi Ślizgoni są źli do szpiku kości. Sama czasem wpadam w tę pułapkę, a Tobie idzie to znacznie lepiej. Także to tez na plus. Przy Tobie czuję, ze moja pisanina jest suaba haha...
    Czekam na następny!
    Sonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ej... bez takich porównań! Masz inny styl, ale nigdy się nie zgodzę na to, że gorszy ;)

      Bardzo się cieszę, że się podobało. Chciałam wprowadzić nowe postacie i zrobić dogodne przejście między wydarzeniami ze świata mugoli a rokiem szkolnym w Hogwarcie.

      Dzięki za miłe słowa ;)

      Pozdrawiam, Rieen

      Usuń
  2. Dobry wieczór!
    Rozdział bardzo przyjemny. Trochę nie lubię tych z pierwszego września, ale tutaj wszystko było tak ładnie opisane, że wręcz płynęłam przy czytaniu.
    Fajnie, że był tu opis taki "techniczny" jak to wygląda z punktu widzenia prefekta naczelnego. Musieli być wcześniej, aurorzy poinstruowali co i jak, no i spotkanie z innymi prefektami.
    Tulia zapowiada się ciekawą osobą, jak będzie jej więcej w przyszłości, to się ucieszę. :D

    Frank i James. <3 O matko, ten fragment z nimi wywołał spory uśmiech na mej twarzy.
    Cudownie, że Eufemia jest animagiem. :D Bardzo lubiłam ten wątek u Ciebie w tej pierwszej wersji opowiadania. :)

    Życzę dużo weny i oby szybko pojawiło się coś nowego! :)
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, ja też nie przepadam czytać o pierwszym września. Zwykle pojawiają się bardzo oklepane motywy. Starałam się dodać coś nowego, ale, tak czy inaczej, wyszedł taki rozdział przejściowy. Przydał się przynajmniej do wprowadzenia nowych postaci do opowiadania.

      Tulia jest dla mnie ciekawym projektem. Mam spore, dalekosiężne plany co do niej. Zobaczymy tylko, czy w trakcie pisania się nie pozmieniają. Czasem w głowie mam co innego, a literkami układa się co innego. Zobaczymy ;)

      Frank też się jeszcze pojawi. Obiecuję. Bardzo lubię ten fragment.

      A co do Eufemii... To był trochę taki ukłon w stronę starego opowiadania. Dodałam motyw z animagiem z sentymentu. Poza tym, pamiętam, że przy tworzeniu pierwszej wersji miałam w głowie, że to właśnie umiejętność Dorei Potter podsunęła Jamesowi i Syriuszowi rozwiązanie, kiedy zastanawiali się jak pomóc Remusowi w czasie pełni.

      Dzięki za obecność i komentarz ;)
      Pozdrawiam,
      Rieen

      Usuń
  3. Ale się wciągnęłam w Twoje opowiadanie! Jak miło przeczytać to czego tak bardzo poskąpiła Rowling czyli relacje rodzinne które opisujesz świetnie - widać te relacje, bardzo się cieszę że tu mamy także pokazaną tę siostrzaną. Nie ma tu czarno białych podziałów, a poznanie rodziny Evansow i Potterów jest idealne :) no i pojawia się mój ukochany Syriusz i jego brat, od dziś masz we mnie stała czytelniczkę :D
    https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/
    Pozdrawiam
    Laura B

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję bardzo :) Staram się, żeby moje postacie nie były "płaskie", więc bardzo mnie cieszą takie opinie o Znanej Historii. Mam nadzieje, że uda mi się utrzymać ten klimat. Bardzo serdecznie pozdrawiam, Rieen

      Usuń
  4. Rozdział przyjemny, płynęłam podczas czytania. :)

    Zanim przejdę do komentarza, w którym opiszę swoje przemyślenia, zwrócę uwagę na pewną rzecz, która trochę mi nie leży.

    Jesteśmy cały czas w perspektywie Lily. W każdym rozdziale ktoś zwracał uwagę na jej niesamowitą urodę. A w przypadku tego rozdziału… ona sama to podkreśliła, wskazując równocześnie, że zaloty ze strony mężczyzn jej odpowiadają ( Przez bardzo krótki czas miejscowi mężczyźni dawali jej odczuć, że uważają ją za pożądane towarzystwo. Była ładna i miała zgrabną figurę – z łatwością przyciągała spojrzenia.), a przynajmniej nie przeszkadzają. Dlatego nie rozumiem trochę jej zdziwienia i zarumienienia w rozmowie z Jamesem i Syriuszem. Jeżeli to miałaby być postać pewna siebie i świadoma swojej urody, to nie rozumiem zakłopotania – jest ono trochę sztuczne.

    Poza tym nie rozumiem fenomenu Tulii. Jak na razie każda bohaterka (z jednym wyjątkiem) była przedstawiona jako ładna, piękna albo o przepięknej, egzotycznej urodzie. Bardziej poraziły mnie charyzma i pewność siebie Tulii, a nie jej wygląd, choć odnoszę wrażenie, że to uroda (w Twoim zamiarze) miała tak wpłynąć na Ślizgonów. Jeżeli rzeczywiście taki był Twój zamiar, to proponowałabym zmniejszyć trochę subiektywność w opisywaniu wyglądów poszczególnych bohaterów, przez określanie ich mianem pięknych, cudownych, na rzecz konkretnych informacji jak w przypadku Megan. Wówczas Tulia zrobi prawdziwą furorę. :D [Oczywiście zostawiam margines błędu, że Lily może wszystkich uznawać za pięknych, skoro to jej POV, ale wówczas… no, nie będę jej wierzyła, jeśli ktoś będzie naprawdę piękny, cudowny, śliczniusi i w ogóle. ;)]

    Och! Dziękuję Ci, że postanowiłaś wprowadzić Franka! Może za mało opowiadań czytałam, ale rzadko odnajdowałam takie, w którym Frank skradłby scenę choć przez chwilę dla siebie, a przy tym był na tyle sympatyczny i charakterystyczny, że zostanie przeze mnie zapamiętany. ^^

    O Syriusza i Jamesa na razie się nie boję w Twoich rękach – bardzo podobały mi się fragmenty z nimi. Zgadzam się z opiniami w innych komentarzach, że piszesz bardzo naturalne dialogi, a te z Huncwotami są na razie, moim zdaniem, najlepsze. ^^ O! Regulus się pojawił. Dziękuję! <3

    Jestem strasznie ciekawa, jak postanowisz prowadzić opowiadanie. Bo wiadomo – czytelniczkom raczej zależałoby na tym, żeby jak najwięcej było o Huncwotach… No dobra! Nie będę ukrywała się za tłumem – mnie by na tym zależało. Ale to opowiadanie z perspektywy Lily… Będę oczekiwała choć najmniejszej wzmianki o nich, bo na razie duet Syriusz-James podbił moje serduszko. A jeżeli jeszcze Remus pojawi się w większym zakresie, to w ogóle będzie miodzio. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy w perspektywie Lily, ale nie w narracji pierwszoosobowej. Narrator nie wypowiada myśli bohaterki. Lily może i nie uważała się za kompletnego maszkarona, była raczej zadowolona ze swojego wyglądu, ale nie widzę nic dziwnego, że siedemnastoletnia dziewczyna rumieni się, gdy słyszy komplement – i to, umówmy się, raczej jednoznaczny – z ust szkolnego kolegi. W dodatku takiego, który jej się podoba.

      Heh ;D Nie sądzę, żeby udało ci się stworzyć rysopis postaci :D Nie jestem w tym dobra. Będę musiała popracować nad tym. A może do Hogwartu przyjmują tylko pięknych? :D

      Tulia jest osobą, która potrafi robić wrażenie. Co nie oznacza, że jej jedyną cechą, na którą mieli zwrócić uwagę chłopcy, jest uroda. Myślę, że ich po prostu zagadała ;) Poza tym, oni ją świetnie znali z własnego domu. Regulus to się chyba nawet w niej podkochuje… Tak myślę ;)

      Frank też się jeszcze pojawi. To w końcu ważny członek Zakonu Feniksa.

      Usuń
    2. Cholibka, że tak Hagridem polecę, narrator trzecioosobowy personalny to tak trochę pierwszoosobowy, ale z małymi udogodnieniami, a partie narracyjne i mowa pozornie zależna (czyli myśli bohatera) zlewają się. Nie czuję się dostatecznie kompetentna, żeby podejmować polemikę, ale polecam ten artykuł (https://www.wspolnymi-silami.pl/2015/03/o-takich-co-dobrze-mowia-czyli-narracja.html). Nie znalazłam w internetach lepszego, który tłumaczyłby różnicę pomiędzy narratorem trzecioosobowym wszechwiedzącym a personalnym. Zdążyłam zauważyć, że używasz personalnego, więc w tym artykule szukaj hasła B. Narrator, którego nie widać. Może inaczej go zinterpretujesz, ale ja to widzę tak, że wszystkie partie narracyjne powinny być stylizowane na sposób prowadzenia historii przez Lily, skoro to jej perspektywę wybrałaś. ;) [Ale może być też tak, że na siłę, podświadomie szukałam czegoś na Lily. Proszę, na przyszłość pamiętaj, że postaci kobiece mają u mnie pod górkę - bez wyraźnego powodu. ;)]

      Teoria z przyjmowaniem pięknych mnie przekonała. :D Zresztą: oni nie potrzebują operacji plastycznych - mają zaklęcia! :P

      A zatem myślisz, że Regulus się w kimś podkochuje... Hmmm... Szkoda, że nie znamy nikogo, kto mógłby potwierdzić te przemyślenia. XD

      Usuń
    3. Harry Potter też był pisany w takiej narracji, a jakoś ciężko mi uwierzyć, że Harry patrząc w lustro powtarzał sobie: "jestem za mały i za chudy jak na swój wiek, a włosy to już mam zupełnie rozczochrane" :D

      No nic, nie bardzo się znam na tej narracji, więc chętnie doczytam. Zawsze możemy też uznać, że identyfikuję się z narratorem, co oznacza, że chociaż piszę z perspektywy Lily, to w sumie jestem wszechwiedząca :D

      Usuń
    4. No... właśnie nie był pisany w takiej samej narracji, jak sama zauważyłaś, bo Harry nie myślałby tak o sobie. xD

      Jest subtelna różnica między narratorem trzecioosobowym personalnym a wszechwiedzącym, którą być może wyklaruje ten artykuł.

      Mam pod ręką akurat Komnatę Tajemnic, gdzie jest napisane:
      Harry Potter był czarodziejem — czarodziejem, który właśnie ukończył pierwszy rok nauki w Hogwarcie — Szkole Magii i Czarodziejstwa.

      Dość jasno pokazuje to, że narrator jest wszechwiedzący, bo w przypadku personalnego... no... Harry raczej nie przypominałby sam sobie, jak się nazywa, do jakiej szkoły uczęszcza itd.

      Sądziłam, że chodzi w Twoim wypadku o personalnego z kilku powodów, ale najłatwiejsze do uchwycenia jest określanie postaci. Naturalnie dla narratora personalnego piszesz, że ta laska była ładna, tamta o ślicznej, egzotycznej urodzie itd., co znaczy, że jest to mowa pozornie zależna i są to przemyślenia Lily. Narrator wszechwiedzący ukrywałby się za stwierdzeniami w stylu: Lily uważała, że Anette była niezwykle piękna, o egzotycznej urodzie, która (...). Jak pojawiły się wile podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu, narrator pisał, że Harry uznał je za piękne, a nie że były piękne. Wszechwiedzący musi być obiektywny, a kiedy wyraża opinie, robi to tylko w oparciu o bohatera. W narracji personalnej można pisać bardziej wprost, bo domyślamy się, że w mowie pozornie zależnej kryją się myśli postaci. :)

      Usuń